niedziela, 13 marca 2016

Półmaratonie nachodzę!

Dzień bardzo dobrze się zaczął, bo jak wiadomo każdy dobry dzień zaczyna się od treningu. Trening co prawda zaczął się nie najlepiej- wstałam z bólem żołądka, po przyjęciu pozycji bojowej zrozumiałam również, że robienie wczoraj dwóch treningów było błędem, a mój zadek zdecydowanie sugerował, że należałoby się położyć, najlepiej nie na nim. Ale od czego jest hart ducha? Po dłuższych kombinacjach, próbach zjedzenia czegoś, rozważaniach o lekach przeciwbólowych, zwyciężyła wreszcie chęć wypróbowania nowych butów. Humor poprawił mi też fakt, że wiosna wyraźnie przyspieszyła, mimo wczesnej pory słoneczko wyraźnie przygrzewało, ptaki się darły... A co tam, lecę! Najwyżej przeturlam się truchtem. Szybko okazało się, że katowane ostatnio treningi interwałowe zdecydowanie działają, leciałam sobie bez większego wysiłku na 5:40, a nawet byłam w stanie kontemplować krajobraz (chociaż zdecydowanie lepiej szło by mi to w okularach). 
Mimo problemów z telefonem i ogólnego potłuczenia niechcący ustanowiłam osobisty rekord na dystansie 15 km i stwierdziłam, że podejście do tempa ciut poniżej 5:40 na półmaratonie wcale nie jest mrzonką, tylko realnym celem! Brawo ja! A później jeszcze obiad ugotowałam! Celem obalenia kolejnych tez z poprzedniego posta powinnam teraz pierdyknąć serwetkę na szydełku, ale zdecydowanie wolę poleżeć odłogiem, co też niniejszym czynię. Adios!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz