sobota, 24 grudnia 2016

Święta u Państwa Minionów

Jak co roku Święta próbowały mnie pokonać. Je nie wiem, czy chodzi o wzrost, kształt, czy wyjątkowo niski poziom cierpliwości do ludzi i do rzeczy martwych, ale Święta mi zawsze fikają. 
Już od środy mieliśmy zacząć jakieś ogólnie pojęte przygotowania. Jakieś zakupy (żeby mieć jeszcze wybór w sklepach), prezenty (żeby nie na ostatnią chwilę), sprzątanie (żeby w tym roku jednak zdążyć umyć okna dla Pana Jezusa), a międzyczasie użycie wszelkich dostępnych środków do wprowadzenia się w świąteczny nastrój (jeżeli trzeba, to włącznie z odurzającymi, a co!). 
Niestety, jak już się pewnie domyśliliście, nie poszło. Wróciliśmy do domu w czwartek po godzinie dwudziestej i padliśmy na brudne i nieogolone ryjki. W piątek wstaliśmy wkurzeni i zdeterminowani, ale musieliśmy jeszcze na moment, dosłownie na chwilę podjechać do biura załatwić dwie rzeczy. Wyszliśmy stamtąd już o jedenastej, ale tylko po to, żeby pojechać do ZUS-u zostawić Bardzo Ważny Dokument, którego jednak nie chcieli. Nie chcieli nam również sprzedać karpia, choinki, ani prezentów. Draństwo!
W związku z tym pojechaliśmy do Super Hiper Wypasionej Galerii Handlowej, gdzie było już pół Polski, biegające w kółko i drące się radośnie i świątecznie. Żałowałam, że Endomondo nie łapie sygnału w środku, bo pokazałoby około maratońską trasę po śladach grupy pijanych Irlandczyków, a to jedynie w poszukiwaniu toalety. Już po dwóch godzinach wiedziałam, że w całej galerii nie ma krowy, za to ciągnęłam za sobą po ziemi z osiem toreb różności, płacząc w duchu, że samochód zaparkowałam w pierwszym wolnym miejscu, czyli jakieś kolejne cztery kilometry dalej. 
Dzisiaj zadania podzieliliśmy sprawiedliwie, to znaczy z obłędem w oczach biegaliśmy pod domu ze ścierą, odkurzaczem i mopem, a następnie ustaliliśmy, że Mężczyzna Mojego Życia będzie smażył ryby, a ja przez ten czas ubiorę choinkę (dzieciaki również wzięły się za bardzo ważne rzeczy, to znaczy oglądały filmiki o śmiesznych kotach). 
Problem zaczął się po wyciągnięciu lampek. Okazało się, że są jednym wielkim kłębem, który żyje własnym życiem. Już po około czterdziestu minutach doszłam do miejsca, gdzie jeden komplet leżał po lewej stronie, drugi po prawej, ale wtyczki były związane węzłem gordyjskim, którego mimo wielu prób nie potrafiłam rozsupłać. Po kolejnym kwadransie zapytałam, czy mogę przeciąć jedne lampki po to, żeby drugie umieścić na choince.
Mężczyzna mojego życia spojrzał z politowaniem na moje zmagania i sam zabrał się do rozplątywania. Już po dwudziestu minutach spytał, gdzie mam te nożyczki. 
Nie uwierzycie, ale choinka jednak stoi ubrana, my leżymy przeżarci na kanapie, koty grzeją zadki przy kominku, dzieciaki grają w otrzymane gry. Generalnie łapiemy choć trochę tego Świętego Spokoju, który nam się marzył przez cały tydzień. 
A tak wyglądałam, kiedy rano próbowałam biegać interwały:




wtorek, 13 grudnia 2016

Krowa gwiazdkowa.

Są różne modele podróżowania. Przypuszczalnie. Tak zakładam. No, bo co robicie, kiedy wyjedziecie w jakieś mniej lub bardziej fajne miejsce? Lecicie zwiedzać? Wysyłacie pocztówki do domu? Kupujecie pamiątki? Próbujecie lokalnej kuchni? Ja szukam krowy.
Ale od początku. Przez kilka lat dużo podróżowałam służbowo po świecie. Później wyjazdy stały się zdecydowanie rzadsze i bardziej lokalne, no, ale czasami życie mnie jednak zmusza do ruszenia zadka i wtedy pakuję jakieś majtki na zmianę, szczoteczkę do zębów, a w drzwiach dostaję niezmiennie przykaz: "Mama, przywieź mi krowę". Bo, wiecie, mój syn jest zakrowiony. A ja staram się szanować jego inność. 
I ja za tymi krowami zapierdzielam po wsiach i miasteczkach, niejednokrotnie budząc ogromne zdziwienie, często nie mogąc się dogadać z niemówiącymi po angielsku autochtonami, zatem robiąc rogi z palców i mucząc donośnie. 
Tym sposobem Młody ma już prawie trzydzieści krów zwiezionych z różnych miejsc. Jest krowa Mercedes z Hiszpanii, grecka Żydówka (?!) Golda, ukraińska Ludmiła itd. itp. Jest też stado przywiezione z rozmaitych krajowych wyjazdów, na przykład Truskawetta z jednym rogiem, z której inne krowy wcale się nie śmieją, mimo że jest niepełnosprawna (cytuję właściciela ;-)) Właściwie poległam tylko raz, w Turcji, gdzie dzieci się nie bawią krowami i już. 
No i teraz sobie wyobraźcie, jak pomiędzy bardzo ważnymi sprawami do załatwienia, latam zmarznięta na kość po jakimś jarmarku świątecznym i pytam wszystkich wkoło, czy mają krowy. 
"No, nie, proszę pani, mamy piękne renifery, misie w czapkach Mikołaja, ale krowę?..."
Bardzo szczęśliwi musieli być również współtowarzysze wyjazdu, kiedy to latałam w lewo i w prawo krzycząc "Jeszcze chwilę, jeszcze moment, nie wiem, czy później będzie okazja czegoś poszukać". I oto jest! Stoisko przybrane fińską flagą, z prawdziwym, przysięgam, wikingiem, z wielką brodą, stoisko pełne swetrów, kapci, koców i wszystkiego, co może się przydać podczas nieprzejednanej skandynawskiej zimy. Nikt się panem nie interesował, przypuszczalnie z powodu braku możliwości komunikacyjnych. No, ale ja już nie w takich miejscach z siebie robiłam kretynkę. 
Powiem szczerze, że sytuacja osiągnęła poziom nieskończonego surrealizmu, kiedy po moim pytaniu pan sobie spokojnie wyciągnął spod sterty koców wielką pluszową krowę i z uśmiechem zapytał, czy potrzebuję czegoś jeszcze. 
Cena krowy, powiem szczerze, zwaliła mnie z nóg, no bo wiecie, z Finlandii do nas przyjechała. Fiordy jej pewnie z ręki jadły.
Z sentymentem pomyślałam o tych pięciu dychach skitranych w skarpecie na czarną godzinę, za które miałam coś kupić dla siebie. Sądząc po obowiązujących cenach, tabliczkę czekolady. Albo słoik miodu. Albo magnesik na lodówkę z choinką. No, ale, wiecie, krowa... Macie jakiś pomysł, jak cholerę nazwać? 



sobota, 3 grudnia 2016

Jak Minion młodniał w oczach

Dokonałam genialnego odkrycia. Można sobie zrobić takie badanie, które pokaże człowiekowi nie tylko, ile waży, ile ma w sobie różnych ciekawych i nieciekawych rzeczy, jak woda, tłuszcz, mięśnie, kości, ale też określi jego wiek metaboliczny! To znaczy mniej więcej tyle, że moje ciało może być w zupełnie innym wieku, niż by to wynikało z mojego peselu. 
No, to wiadomo, człowiek się urodził ciekawski, to zaraz leci, żeby mu zmierzyli to i owo. I zmierzyli. Miły człowiek o posturze mojej szafy trzydrzwiowej, zwanej pieszczotliwie Narnią, ponieważ mieści się tam wszystko, z uśmiechem sadysty wyciągnął tabelkę i mi przeczytał, że moje ciało ma, uwaga uwaga, 22 lata. DWADZIEŚCIA DWA! Rany, kiedy to było... A ile fajnych rzeczy wtedy porabiałam. Studiowałam. Pracowałam mniej lub bardziej dorywczo w fitness clubie. Wychodziłam za mąż. Czyli zasadniczo kupowałam za nieprawdopodobne pieniądze kiecę o wyglądzie wielkiej białej bezy, jakieś sto litrów wódki oraz dumałam dniem i nocą, jak rozwiązać problem wujka Staszka, który nie chce siedzieć obok cioci Kasi, ale za to chce siedzieć obok babci Gienki, która z kolei go nie lubi. Właściwie to nie był taki dobry rok. 
No, ale wiecie, wreszcie miałam jakiś powód, żeby się ucieszyć. Nakręcić. Taka młodość. Trzeba coś niesamowitego zrobić z tej okazji. Na przykład pompkę. Bo powiem Wam w sekrecie, że nie umiem zrobić takiej normalnej męskiej pompki. Nigdy nie umiałam. Dźwigam te sztangi, macham kettlami, pływam, ale w zderzeniu z pompką nadal przegrywam. Ściągnęłam sobie nawet kiedyś taką aplikację, która miała ze mnie zrobić demona pompek. Na wstępie proponowała test "Zrób tyle pompek, ile możesz, a następnie odejmij dwie i to będzie twoja podstawowa seria". Jak od zera odjęłam dwie, to nie tylko wyszło mi, że nie muszę nic robić, ale nawet szybko pobiegłam do lodówki, żeby jakoś zniwelować tego nieszczęsnego minusa. 
No, to stwierdziłam, że dziś jest ten dzień, zrobię tę pompkę i zostanę bohaterem we własnym domu. Ustawiłam się, napięłam wszystkie możliwe mięśnie, łącznie ze zwieraczami, zrobiłam wdech i... padłam ryjem na podłogę. 
No, żesz w mordę jeża. Pozostało jedynie nadal głosić światu, że jestem taka młoda.
Napisałam do koleżanki "słuchaj, zrobiłam sobie takie badanie i mi wyszło, że moje ciało ma dwadzieścia dwa lata!", a ona mi na to "Phi, chłopaki z klubu, jak sobie robili te badania, to im powychodziło że mają po szesnaście". Idę popłakać do kącika.