piątek, 22 września 2017

Minionowe ślubne wypadki i przypadki ;)

Powiem Wam, że to się okazało nie być wcale taką prostą sprawą. Że niby ludzie, delikatnie mówiąc, dorośli i dojrzali, to już się nie będą sprzeczać o głupoty i będą podejmowali same poważne decyzje, szczególnie, jeżeli chodzi o poziom wydatków. Taaaaa...
Koncepcja się zmieniała, można powiedzieć, z dnia na dzień. Od stwierdzenia "zróbmy to po chyłkiem i przy jak najmniejszej ilości wtajemniczonych", poprzez "no dobra, zróbmy jakiś mały obiad, byle krótko" dotarliśmy do "Pani Leno, czy taka ilość narodu się zmieści?". 
Ja tam nie wiem, jak to działa. Coś człowiekowi na mózg pada w takich krytycznych momentach i nagle z jakichś skomplikowanych matematycznych operacji wychodzi mu, że potrzebuje dwunastu druhen w różowych kieckach z irracjonalnie wielkimi kokardami na zadkach oraz lodowej rzeźby łabędzia (!).
Ale przytłoczyć człowieka potrafią też najprostsze rzeczy, jak zakup koszuli. Odwiedziliśmy kilka sklepów z koszulami, ale nigdzie nie mieli dokładnie takiej, jak miała być. 
Wczoraj trafiliśmy do sklepu o nazwie, uwaga, "Świat koszul". To brzmiało całkiem obiecująco. Po wejściu okazało się, że wygląda jeszcze lepiej. Duży lokal zastawiony był wielkimi regałami pełnymi koszul, a Pani Ekspedientka zdawała się być stworzona do obsługi trudnych klientów. Wysłałam nawet sms do koleżanki, że "słuchaj, Kaśka, tutaj to się po prostu musi udać". I tak wywiązał się dialog:
- Czy są białe koszule? 
- Oczywiście, życzy Pan sobie śnieżną biel, ivory, ecru, kremową? Klasyczną, czy taliowaną? Ile Pan ma wzrostu, dobierzemy długość. Na guziki, czy na spinki?
Pani sprawnie przerzucała koszule na regałach, żeby finalnie przytaszczyć tę jedną, jedyną i tu padło pytanie, chyba jedyne, na które nie była przygotowana:
-Nie macie z mniejszym kołnierzykiem? 
Wyszliśmy. Bez koszuli. Ze sklepu, gdzie były wszystkie koszule świata. Takie rzeczy tylko u nas. 

A Pani z Cukierni zrobiła mi dzień, ponieważ dałam jej na cyfrowym nośniku zdjęcie, które ma się pojawić na torcie. A Pani to sobie zapisała. Tadam!




poniedziałek, 18 września 2017

Nowy Projekt Miniona Vol. 2

Na początek muszę się pochwalić, że jestem dzisiaj przedmiotem niewybrednych żartów z powodu tego, jak chodzę. A chodzę jak pijany krab, ponieważ wczoraj udało mi się dotrzeć na Łowicki Półmaraton Jesieni, super imprezę, na którą namówiła mnie koleżanka. Koleżanka, która sama nie dojechała, więc nikt się dzisiaj z niej nie śmieje :)
Półmaraton był cudny. Tak podejrzewam, ponieważ padała bardzo podstępna mżawka. Ni to deszcz, ni to mgła, w każdym razie jej główna działalność polegała na tym, że razem z nią spływał do oczu cały pot. Zatem biegłam przez pół drogi z zamkniętymi oczami, bo sól z potu szczypała niemiłosiernie. Jak miałam akurat otwarte któreś oko, to zerkałam na zegarek i cały czas powtarzałam sobie "nie leć tak, zdążysz, lecisz powyżej założonego tempa, to się źle skończy". Ale prawda była taka, że biegło mi się świetnie. Trasa mało skomplikowana, dość płaska, przede mną pani w niebieskiej koszulce, którą serdecznie pozdrawiam- nie wiem, czy wie, ale była idealnym zajączkiem. A ja się czułam jak młoda bogini- nogi nie bolały, oddychałam w miarę spokojnie, dożywiałam się, piłam i kolejne kółka leciały szybko. Bo były to kółka cztery, ale że niewiele widziałam, to nie zdążyło mi się znudzić. 
Gdyby było tak cudownie, to bym pewnie napisała tylko krótki wpis - mam nową wypasioną życiówkę półmaratońską i wstawiła jakieś zmoknięte, ale dumne zdjęcie. Ale przecież to o mnie chodziło, więc nie mogło być tak pięknie ;)
Po przepatatajaniu dziewiętnastu kilometrów złapały mnie skurcze. Trzy. W lewą łydkę, w prawą łydkę i w prawą stopę. W pełnym pędzie prawie bym wywinęła orła. Następnie zaczęłam płakać, bo właśnie odjeżdżała mi moja piękna życiówka. Następnie dopadłam do pierwszego lepszego drzewa, żeby się porozciągać. 
To była nieprawdopodobna walka, a biegoszłam w tak dziwnych pozycjach, że jakaś miła pani policjantka za wszelką cenę chciała mnie ściągnąć z trasy i zataszczyć do punktu medycznego. Dobrze, że nie odważyła się podejść bliżej, ponieważ do mety miałam kilometr i byłam gotowa tam dotrzeć choćby na czterech, a poziom agresji miałam niebezpiecznie wysoki. Wtedy dopiero miałabym o czym pisać- słuchajcie, wczoraj zostałam aresztowana na półmaratonie za pobicie funkcjonariusza na służbie...
Przed metą trzeba było zrobić rundę honorową wokół bieżni na stadionie. W związku z tym wszystkie siły i środki zaangażowałam w to, żeby jakoś w miarę prosto się trzymać i nie wyglądać jak Quasimodo, bo oni tam robili zdjęcia (!). 
Skurcze oczywiście minęły jak ręką odjął po przekroczeniu linii mety. Życiówkę zrobiłam, chociaż nie taką, na jaką się zanosiło przez te dziewiętnaście kilometrów. 
Bilans ogólnie uważam za udany, ponieważ impreza była bardzo fajna, bardzo klimatyczna (Łowiczanki w strojach, te sprawy). Najbardziej podobał mi się pakiet startowy. Głównym sponsorem był Łowicz, wiecie, ta firma produkująca dżemy, przeciery itd. Poszłam sobie do punktu,a oni mi dali dwie wielkie reklamówki pełne słoików, które to reklamówki ledwo zaciągnęłam do samochodu. 

No i miałam Wam napisać coś o tym, czym właściwie jest nowy projekt Miniona. Podpowiem, że od paru tygodni biegam jak kot z pęcherzem po różnych szacownych instytucjach typu cukiernia czy kwiaciarnia. A dzisiaj jeszcze pośród tych niesamowitych zakwasów próbuję roznosić buty.  I jestem nieustająco wstrząśnięta, że będę się musiała umalować. A teraz szybko, szybko, zanim się zorientujemy, że to bez sensu ;-)



środa, 6 września 2017

Nowy projekt Miniona vol. 1

Czeeeeść! Czy też, jak to się teraz mówi "Siemandero!".
Nic nie piszę, ale to nie znaczy, że nic nie robię. O, nie, nie. Mam taki życiowy projekt, że o ja pierdziu. Cały problem polega tym, że nie mogę Wam jeszcze napisać, co to będzie, ponieważ jeszcze mam parę spraw do załatwienia, parę osób do wciągnięcia w temat, ale obiecuję, że za parę dni wtajemniczę Was we wszelkie, jakże interesujące szczegóły.
Jeżeli chodzi o pozostałe kwestie, to odpowiednio:
Tak, trenuję. Wstałam z kanapy. Staram się nie za dużo żreć, bo nie stać mnie chwilowo na większe ubrania :)
Zrezygnowałam z ostatniego startu w tym sezonie, ponieważ to by była czarna rozpacz. A to ma być czysta radość. Radość, jakiej niestety nie odczuwałam od czasu ukończenia maratonu. 
Dlatego zdecydowałam się nie trenować na razie według planu, nie rozpaczać, jeżeli nie uda mi się wyjść na trening, ani nie stawiać przed sobą zbyt ambitnych celów. 
Chciałabym znów cieszyć się tym, co robię, do pewnego momentu każdym treningiem jarałam się jak dzika, a teraz muszę się nieźle sama siebie naprzekonywać, że warto się ruszyć z domu. 
Rozważam nawet start na zawodach w stroju Minionka :)
A na razie cierpię, jak każdy rodzic we wrześniu, tłumacząc co rano, że życie naprawdę się nie kończy z pierwszym dzwonkiem, że trzeba odrabiać lekcje oraz nie można zostać w domu z powodu bólu istnienia...