czwartek, 12 maja 2016

Wziuuuuuum!

Postanowiłam właśnie opowiedzieć co nieco o moich wrażeniach dotyczących użytkowania roweru szosowego. Natchnęła mnie do tego dyskusja dwóch moich kolegów odnośnie tego, czym różnią się stroje startowe: "To jest opcja kolarska, większy pampers w gaciach, a to jest opcja triatlonowa, bardziej podpaska niż pampers" :P 
Cały zeszły sezon się zastanawiałam, co ma dać ta pielucha w spodniach, a teraz... nie wiem nadal. Na pewno kolarz szosowy o wiele bardziej uważa na wszelkie nierówności i dziury, bo po pierwsze spotkanie z dużą dziurą mogłoby się zakończyć drogimi zniszczeniami (swoimi oraz roweru, ale przecież dla kolarza rower ważniejszy), a po drugie każdy szanuje swój zadek i nie chce przez kolejny dni odczuwać boleśnie skutków swojego szarżowania. Pampersa nadal nie kumam, przesuwa się na boki albo do przodu, powodując bardziej dotkliwe zniszczenia, niż jego brak, ale życie mnie nauczyło, że takie rozwiązania jednak czemuś służą, tylko moja inteligencja nie zawsze pozwala mi od razu odkryć intencje autora...
Niewątpliwie jeździ się szybciej, co powoduje kolejne problemy, bo moje treningi mają objętość czasową, nie kilometrową. Zatem, jeżeli trasę, która wcześniej zajmowała mi osiemdziesiąt minut, teraz pokonuję w sześćdziesiąt, zostaje mi dwadzieścia minut niezagospodarowanego czasu, a jestem już przed domem i kanapa zerka mnie przez okno. 
Coraz lepsze mam też umiejętności techniczne- droga hamowania z około pięćdziesięciu metrów skróciła się do około dwudziestu. I nawet potrafię się puścić! Jedną ręką! Na razie lewą, prawą ni cholery...
Jaki z tego wniosek? Ano, jestem absolutnie fatalnym kolarzem, co nie przeszkadza mi mieć mega radochy z wykręcania kolejnych kilometrów w tempie, którego pewnie należałoby się wstydzić, ale ja nie muszę, bo jeżdżę w takie miejsca, gdzie spotkam najwyżej psa z kulawą nogą, a jego bardziej interesuje odgryzienie mi połowy zadka i nawet się cieszy, że nie jadę za szybko, to ma większe szanse. 
Czy wystartuję na zawodach? Oczywiście, że tak! W zeszłym roku startowałam na moim powalającym białym crossie i wyprzedzali mnie absolutnie wszyscy, brakowało tylko osób z kijkami, które pomyliły wyścigi, one też pewnie by mnie wyprzedziły. Tylko czy to jest ważne? 
Nie wiem dlaczego, ale zawsze kiedy biegnę albo jadę na rowerze z górki (pod górkę jestem zajęta zipaniem), to myślę o tym, że mam cholernie dużo szczęścia, że po pierwsze jestem zdrowa i sprawna, i dzięki temu mogę to robić. Po drugie- mam możliwość znalezienia godziny czy dwóch dla siebie, a po trzecie stać mnie na zakup butów biegowych ( z Lidla, ale zawsze) czy spodenek z pieluchą ( w sumie też z Lidla, wpis zawiera lokowanie produktu...).
Podsumowując- rower szosowy świetna sprawa, ale chyba coś robię źle, bo takich przeżyć jednak nie mam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz