niedziela, 1 maja 2016

Hau! Hau!

Tytuł wziął się z kilku powodów- po pierwsze stąd, że w zeszłym tygodniu znowu goniły mnie dwa psy i próbowały mi odgryźć różne ważne elementy, typu nogi. Kocham psy. W moim domu rodzinnym zawsze był pies i nigdy się nie bałam nawet największych, najgroźniej wyglądających bestii. Niestety, od kiedy biegam i jeżdżę dosyć daleko rowerem, mój stosunek do psów uległ diametralnej zmianie. Dwa razy nawet musiałam kopnąć psa, który próbował się we mnie wgryźć (kiedyś się jednemu udało, więc później, z braku właściciela i książeczki szczepień, przez dwa tygodnie jeździłam do Trochę Większego Miasta na zastrzyki przeciw wściekliźnie). Obecnie na dźwięk szczekania zaczynam się nerwowo rozglądać.
"Hau hau" również dlatego, że po schodach najlepiej byłoby wchodzić dzisiaj na czworaka. Ja to jednak nie mądrzeję. Byłam wczoraj rano na treningu, z którego wróciłam rozczarowana. Nic mnie nie bolało. A ja lubię, jak boli. Może już za łatwe dla mnie te treningi?... Dlatego uznałam, że dobrym rozwiązaniem będzie wyjście po południu na rower- żeby się jednak porządnie zmęczyć. 
Dzisiaj nie nastawiałam budzika. I tak codziennie się budzę o szóstej. Obudziłam się za dwadzieścia ósma w lekkiej panice. Kiedy próbowałam podnieść nogę, poczułam, że ten wczorajszy trening, to jednak była bomba z opóźnionym zapłonem. Leżałam jeszcze chwilę gapiąc się w sufit i zastanawiając, jak zejdę po schodach i jak niby, u licha, będę biegła. Wygrało poczucie obowiązku. Zrobiłam zgodnie z planem trening w terenie z podbiegami pod naszą Torfową Górkę. A teraz przyniosłam sobie wszystkie potencjalnie potrzebne rzeczy na dół, żebym, broń Boże, nie musiała wchodzić po schodach (ani tym bardziej schodzić).
No, i wreszcie "hau! hau!", bo muszę sporo odszczekać. Ulubiony Sąsiad pożyczył mi rower. I mimo ogromnego strachu, czy aby się nie zabiję, to właśnie nim wyjechałam wczoraj na swoją ulubioną trasę. Bolały mnie różne dziwne miejsca: łokcie, bo dużo większa część ciężaru spoczywa na rękach, nadgarstki, chyba, od innego sposobu trzymania kierownicy, zadek (a jakżeby), ale OJEZUSICZKUJAKAJAZDA! Obawiam się, że mam nowe uzależnienie. Zrobię to znowu, jak tylko będę w stanie normalnie chodzić. Zamiast "Hau!hau!", może też dzisiaj być "Au!Au!".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz