wtorek, 10 maja 2016

Miała matka syna...

To nie o mnie akurat, chociaż wszystko się zgadza :)
W zeszłym tygodniu byliśmy zaproszeni na Imprezę (celowo wielką literą). 
Impreza duża i zacna- ponad pięćdziesiąt osób. W remizie. W malowniczej, spokojnej wsi. 
Moment straszny- ja wyglądałam od kilku tygodni jak zombie. Brak czasu dla siebie oraz środków finansowych na fanaberie spowodował totalne zapuszczenie- kilometrowe odrosty, brwi a la Breżniew, chaszcze na nogach, trampki, sam seks po prostu...
Przez cały tydzień dzielnie zmierzałam do fryzjera i przez cały tydzień nie dotarłam tam. Nie kupiłam również prezentu ani nie odebrałam sukienki od krawcowej. W między czasie zostałam pouczona, że impreza nie jest bardzo oficjalna i żebym nie przesadzała, ale nadal mój stan bieżący nie nadawał się do pokazania. 
W sobotę rano zadzwoniłam do swojej fryzjerki, która na dźwięk mojego głosu jęknęła. Zawsze jęczy, bo zawsze dzwonię w ostatniej chwili, że ja właśnie teraz muszę. Moja fryzjerka to bardzo dobra kobieta- upchnęła mnie kolanem między inne klientki, uśmiechając się do nich uroczo i przepraszająco. Podczas czekania, aż farba nada właściwy (czytaj: nie siwy) kolor moim włosom, wepchnęłam się również na krzywy ryj do kosmetyczki. 
Kiedy ja starałam się wszystkimi siłami upodobnić do kobiety, moja rodzina dzielnie walczyła w Trochę Większym Mieście o prezent, który spodoba się Jubilatowi.
Po wyjściu od fryzjerki byłam w tak dobrym humorze, że nawet zaczynała mi się podobać perspektywa szlajania po nocy (zgodziłam się wystąpić w niewdzięcznej roli kierowcy).
Z uwagi na wszelkie trudności, które wynikają bezpośrednio z konieczności zostawienia trójki dzieci pod opieką babci, wyjechaliśmy późno. Pewnie, gdyby zatrzymała nas policja, spytaliby dokąd tak nisko lecimy. Na Imprezę dotarliśmy spóźnieni zaledwie dziesięć minut, ale szczęśliwie Jubilata jeszcze nie było.
I tu zaczyna się właściwa akcja, której byłam tylko widzem. Spotkanie po latach, właściwie po ponad dwudziestu latach. Towarzyszące temu okrzyki, które zwykle towarzyszą takim imprezom: "Nic się nie zmieniłeś!", "Na ulicy bym Cię od razu poznał!" i najlepsze: "Patrz, Kowalska taka stara pudernica, a ty wyglądasz zupełnie jak dwadzieścia lat temu!". I nie ma tu znaczenia, że nie masz kompletnego owłosienia, kompletnego uzębienia czy też po wejściu na wagę wyświetla Ci się własny numer telefonu ;-) Nie zmieniłeś się i koniec.
Alkoholu było Dużo (również celowo wielką literą), muzyka była disco z pola, co kłóciło się ze strojami połowy towarzystwa, wskazującymi raczej na upodobania rockowo- metalowe. 
Po kolejnym nieprawdopodobnym hicie, którego nie słyszałam szczęśliwie od dwudziestu lat, kiedy to Polsat w soboty rano serwował zainteresowanym Disco Relax, jeden z kolegów podsumował:
-Chyba się podpalę w akcie protestu...
Imprezę opuściliśmy po północy, kiedy część towarzystwa chyba nie bardzo już wiedziała, gdzie i po co jest,  a jeden pan wsłuchiwał się w odgłosy miasta (czy też właściwie w tym przypadku- wsi).



I tylko tak się zastanawiam- my to chyba nie umiemy się bawić...

2 komentarze:

  1. a ja ostatnio siedziałam cały wieczór z koleżankami w kawiarni i cały czas gadałyśmy o pływaniu - obsługa pogasiła światła, to musiałyśmy iść do domu - bez alkoholu, za to ze wspólną pasją - super wieczór :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swojego sobotniego wieczoru nie określiłabym jako super, ale przynajmniej poczyniłam obserwacje socjologiczne ;-)

      Usuń