wtorek, 3 maja 2016

Jak Minionek został Triminionkiem!

Ha! Hej! Ho! Zrobiłam TO!
Cieszę się ogromnie, chociaż w trakcie wcale mi tak zabawnie nie było...
Ogromnie spodobał mi się pomysł, który szybko przeszedł w czyn, w wykonaniu naszych dwóch Lokalnych Działaczy oraz Celebrytów- Arka i Ludwika, żeby w naszym Trochę Mniejszym Mieście zorganizować zawody triathlonowe z prawdziwego zdarzenia. No, prawie z prawdziwego zdarzenia, ponieważ otwartych zbiorników wodnych nie posiadamy (poza jednym retencyjnym, to też mogłoby być interesujące), zatem zostawał nasz poczciwy basen. Właśnie z tego względu liczbę zawodników ograniczono do pięćdziesięciu. Kiedy tylko ruszyły zapisy, rzuciłam się, jak przysłowiowy szczerbaty na suchary, ponieważ za nic na świecie nie przepuściłabym możliwości zadebiutowania na własnych śmieciach. 
Temat wydawał się lekki, łatwy i przyjemny (no, przynajmniej w porównaniu z pozostałymi zawodami, w jakich chcę wystartować w tym sezonie), ale kiedy z samego rana dotarłam na pływalnię, przez głowę przemknęła mi myśl, że ci ludzie chyba odrobinę lepiej ode mnie wiedzą, o co chodzi. Oczom moim ukazali się osobnicy w piankach triathlonowych, rozgrzewający się jak zawodowi pływacy (chociaż o tym wiedzę mam również raczej mglistą), a ja sobie stałam w klapusiach, za dużym kostiumie (bo szczęśliwie dupsko mi się skurczyło) oraz wiecznie parujących okularkach i cieszyłam się, że startuję gdzieś w środku stawki, więc może pośród ogólnego zamieszania nikt nie zainteresuje się moim sanatoryjnym tempem. W sumie było całkiem sympatycznie, przepłynęłam swoje. Tor dzieliłam z koleżanką, której koronną dyscypliną było pływanie, więc nie miałam jej w polu widzenia zbyt długo. Pełna podziwu miałam nadzieję odrobić tę stratę później. 
Koncepcja zawodów podobała mi się coraz bardziej- do startu rowerowego miałam jeszcze ponad półtorej godziny, a do domu rzut beretem. Wykorzystałam ten czas na zjedzenie drugiego (a co!) śniadania i wyrzucenie z łóżka Syna Mego, który ani myślał wstawać, chociaż był zapisany na bieg dla dzieci. 
Na trasę rowerową wypuszczano nas w kolejności ukończenia pływania, stałam sobie zatem gdzieś za połową stawki, chociaż i tak bliżej, niż sądziłam. Po drodze spotkały mnie dwa dramatyczne przeżycia. Zdublował mnie Maciek, który finalnie wygrał całe zawody. Właściwie widziałam tylko oddalający się obłok kurzu. No, i jechała prosto na mnie ciężarówka, która nie wiem, skąd się wzięła na trasie i uparcie nie chciała ani trochę zjechać na bok, żebym nie musiała szorować ryjem po krzakach. W sumie na trasie rowerowej wyprzedziły mnie trzy osoby (nie licząc Maćka, bo to nie człowiek chyba) i poprzysięgłam zemstę.
W strefie zmian rozbierałam się, jak pijana striptizerka- wszystkie niepotrzebne rzeczy wyrzucałam w ogólnie pojętej okolicy roweru, byle tylko stracić jak najmniej czasu. Przyodziana w jedyną posiadaną koszulkę z imieniem wyruszyłam,  a raczej wytoczyłam się na trasę biegową na kompletnie drewnianych nogach. Trasa nie była porywająca- biegliśmy cztery kółka wokół Ośrodka Sportu i Rekreacji i nie miałam kompletnie żadnych założeń co do tempa. Nie posiadałam też przy sobie żadnych urządzeń pomiarowych, co, jak się okazało, potrafi dać człowiekowi wiele szczęścia. 
Podczas biegu mój dzień stawał się coraz lepszy. Lepszy z każdą wyprzedzoną osobą, szczególnie, jeżeli była to któraś z osób, które mnie wcześniej wyprzedziły na rowerze. Ostatniego pana ostatkiem sił minęłam dwieście metrów przed finiszem. 
Wbiegłam. Dostałam medal. Zeżarłam bułkę. Mogłam iść do domu, ale jednak postanowiłam zostać, bo niewielka impreza, a potrzebni przecież ludzie do oklaskiwania tych najlepszych, należy im się!
Ciężko mi opisać własne zdziwienie, kiedy usłyszałam, że zajęłam pierwsze miejsce w swojej kategorii wiekowej. Fakt, nie rozglądałam się specjalnie na trasie, a na bieganiu w ogóle już mało widziałam. Cóż mogę napisać... To był super dzień.
W Moim Mieście, pośród Moich Ludzi, którzy na każdym okrążeniu biegowym wrzeszczeli moje imię (!) przeżyłam swój debiut na zawodach w trudnej i cholernie czasochłonnej dyscyplinie, którą jakiś czas temu obrałam sobie za cel. 
Dziękuję wszystkim, którzy tam byli- bez Was cały ten wysiłek byłby guzik wart :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz