sobota, 21 maja 2016

Szybko, szybko, zanim się zorientujemy, że to bez sensu...

Jak patrzę na swoich znajomych, to nie mogę wyjść z podziwu, jak oni to robią- gotują, pieką chleb, wykonują wszelkiej maści robótki ręczne, jeżdżą co tydzień na zawody biegowe lub inne według upodobań, poświęcają dużo czasu dzieciom, biorą udział w spotkaniach rodzinnych, nie jedzą glutenu, chodzą do kosmetyczki, chodzą na siłownię, malują paznokcie codziennie na inny kolor, ćwiczą z Chodakowską, gotują z Gessler, tańczą z gwiazdami i na pewno mają porządek w domu.
Czytając to, miewam myśli samobójcze. Budzik dzwoni o szóstej w poniedziałek, co jest początkiem każdego nowego tygodnia. Biegiem szykujemy dzieciaki do szkoły. Pędzimy do biura, robiąc po drodze zakupy. Pracujemy osiem godzin, czasem trochę dłużej. Wracamy do domu przez szkołę i przez sklep. Robimy coś do jedzenia i jemy. Odrabiamy lekcje. Ćwiczymy pisanie, czytanie, logiczne myślenie, mnożenie, dzielenie, całki, czy co tam jeszcze wymyślą, a i tak zawsze na zebraniu się dowiaduję, że wszystkiego należy robić jeszcze więcej. Zwykle od godziny osiemnastej prowadzę kombinacje, jak zwiać na trening. Kiedy wracam, właściwie jest pora szykowania do snu, kąpieli, czytania, poważnych rozmów o życiu, co trwa i trwa. Kiedy w końcu docieram do łóżka, padam na pysk. Podobno również chrapię (?!). A za chwilę znowu dzwoni budzik. Dzień świstaka po prostu.
I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że znowu nic nie zrobiłam. Nie nauczyłam się niczego nowego, niczego nie zwiedziłam, nie poznałam nikogo nowego, generalnie- nie mam się czym pochwalić. 
A mimo to stale jestem w niedoczasie, stale mi siedzi z tyłu głowy coś, co jeszcze należałoby zrobić. Ciągle też ktoś dzwoni, ktoś pisze maile, ktoś o co pyta, co już powinnam była zrobić, ale jeszcze nie zrobiłam, bo od godziny próbuję zjeść kanapkę. 
Dwa lata temu pierwszy raz w życiu byłam na wczasach "ol inkluzif" i byłam w ciężkim szoku. Przez dwa dni wyliczałam co chwilę w myślach wszystkie rzeczy, których nie musiałam robić. A nie musiałam robić absolutnie nic. Wskazanym było jedynie wstanie do dziesiątej, żeby jeszcze wydawali śniadanie, najedzenie się i zajęcie leżaka. Nie musiałam ścielić łóżka, karmić kotów, robić zakupów, pracować oczywiście, prać, prasować, sprzątać, odrabiać lekcji, czytać lektur ani rozmawiać z dalszą rodziną, bo to przecież drogo. 
Generalnie chciałam Wam napisać, że warto czasami się zatrzymać na parę dni i nie robić absolutnie nic, bo to daje kopa na kolejne tygodnie i miesiące. Niestety nie zdążę bardziej rozwinąć tego tematu, bo właśnie skończyłam myć podłogę, a dzieciaki marudzą, że są głodne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz