niedziela, 30 kwietnia 2017

Jak Minion sporty ekstremalne uprawiał.

Długi weekend. Cała Polska wyprawia się w kilku bardzo przewidywalnych kierunkach, po to, żeby tam się tłoczyć, przepychać, wydzierać i narzekać, że drogo i za dużo ludzi. No, to my też. W końcu narodowa tradycja. 
I tak właśnie wywiało nas w Tatry, a że pogoda delikatnie mówiąc nie nastrajała, to wylądowaliśmy w ogromnym i ,oczywiście, przepełnionym do granic możliwości aquaparku. Postanowiliśmy się mimo wszystko nie zrażać i właziliśmy, gdzie się dało. Sztuczna rzeka- proszę bardzo. Sztuczne fale- daaawaaać! Masaże- przód, tył, lewy boczek, prawy boczek. No i zjeżdżalnie. 
Jako niezwykle odważne istoty, załadowałyśmy się z koleżanką na zjeżdżalnię pontonową dla dzieci od lat siedmiu i, nie wadząc nikomu, sunęłyśmy raz po raz w dół z prędkością kota jadącego na odkurzaczu. Nasi panowie w międzyczasie szaleli, gdzie się dało, mijając nas od czasu do czasu na schodach i wrzeszcząc "Zajebiście!". I przy każdym kółku namawiali nas, a właściwie głównie mnie, jako jednak minimalnie bardziej odważną z nas dwóch, żebym koniecznie zjechała z zielonej zjeżdżalni, bo to jest bezdyskusyjnie najlepsza zjeżdżalnia w ich życiu. Już w tym miejscu powinnam była nabrać podejrzeń, ale uznałam, że po tym, jak Mężczyzna Mojego Życia widział ,między innymi, jakieś szesnaście wjazdów na stok narciarski, a następnie schodzenie z płaczem w dół, to powinien sam z siebie wymyślić, że panicznie boję się prędkości oraz braku kontroli. 
Za każdym razem, kiedy panowie przebiegali, pytałam, czy zjeżdżalnia jest bardzo stroma, a oni za każdym razem mówili, że nie. Jest dosyć szybka, ale nie jest stroma. 
I tak chyba po kwadransie myślenia i ciągłego wysłuchiwania. że absolutnie muszę to przeżyć, bo będę przez resztę życia żałować- wlazłam. 
Drugim niepojącym sygnałem powinien być fakt, że mimo czterech pierdyliardów ludzi w obiekcie, do tej zjeżdżalni nie było absolutnie żadnej kolejki. Nikogo. Szkoda, może ktoś by się zlitował i mnie oświecił. 
Usiadłam. Poczekałam na zielone światło i ruszyłam. Nachylenie było bardzo niewielkie. Prawie żadne. Sunęłam sobie majestatycznie i bez stresu, aż wyjechałam zza zakrętu i zobaczyłam ogromny, stromy spad. Momentalnie rozczapierzyłam się jak rozgwiazda, zaczęłam drapać ściany zjeżdżalni i powtarzać to, co każdy rozsądny Polak powtarzałby w mojej sytuacji, czyli "O kur..., o kur...".
A później mój wrzask słyszało chyba całe miasteczko. To nie był zjazd. To było, jakby otworzyła się zapadnia. Spadałam w dół drąc się jak zarzynane prosię, a  z majtek w międzyczasie robiły mi się stringi. 
Na dole nie wiedziałam, jak się nazywam. I co usłyszałam? Że zdobyłam nowe doświadczenie. I teraz przynajmniej wiem, jakie to uczucie! I wiecie, co Wam powiem? Absolutnie nie musiałam tego wiedzieć. Podobnie, jak nie musiałam wiedzieć, jakie to uczucie spaść na ramę od roweru albo jakie to uczucie, jak człowieka potrąci samochód. Przednia zabawa po prostu :-) 
Z tego miejsca ostrzegam wszystkie panie- w Termie Bania nie idźcie na zieloną zjeżdżalnię! Ona morduje i odbiera resztki godności ;) Ja sobie poszłam do brodzika, co serdecznie polecam. 

5 komentarzy:

  1. ale się uśmiałam! Ja takowe doświadczenia zostawiam innym oj nieźle :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam w niedzielę w pobliskim aquaparku i, niestety, okazało się, że do listy swoich rozmaitych fobii mogę dopisać kolejną- zjeżdżalnie :( Zupełnie odwrotnie niż Mężczyzna Mojego Życia, który sobie na najszybszej upolował "rekord dnia" i chodził zadowolony, jakby w totka wygrał...

      Usuń
  2. Podzielam Twój entuzjazm dla wszelakich zjeżdżalni!

    OdpowiedzUsuń
  3. Poza tym kupuję Cię z dobrodziejstwem inwentarza i dodaję do ulubionych:-)

    OdpowiedzUsuń