sobota, 15 kwietnia 2017

Minionowa promocja sportowa.

Nie mam dzisiaj w planie żadnego treningu. Oraz skończyła mi się książka. W takie straszliwe i trudne dni przeważnie robię coś, co pozwoli mi przetrwać przymusowy bezruch, czyli sprzątam. Jak moja rodzina wchodzi do domu i mnie widzi ze szmatą, to od razu mówią: "Aaaa, rest day".
Musicie bowiem wiedzieć, że mam w życiu dwie wielkie pasje- czytanie oraz triathlonienie. Czytam od jakiegoś czasu dużo mniej, no bo, umówmy się, jak się wraca do domu z trzygodzinnego wyjeżdżenia na rowerze, to nie wypada powiedzieć: "Sorry, ale machnę sobie jeszcze z dwieście stron, bo jestem strasznie ciekawa, kto zabił"...
W ogóle nie polecam nikomu triathlonu jako hobby. Miałam przez chwilę taki pomysł, żeby każdemu, kto chciałby zacząć to robić, pokazywać odpowiednie rachunki na poszczególne rzeczy- sprzęt, suplementy, odzież no i oczywiście same starty. Tylko, że 90% ankietowanych odpowiedziałoby tak, jak ja- mnie niepotrzebne to wszystko, przecież to tylko tak rekreacyjnie, dla siebie, mogę jeździć na tym starym rowerze, co go dostałam na komunię, biegać w butach z Lidla i korzystać z Endomondo w telefonie. A prawda jest taka, że zanim się obejrzycie, dygacie na karbonowym rowerze, w kasku w kształcie czopka, na ręce macie najnowszego Garmina, a współmałżonek grozi Wam rozwodem, bo znowu przyjechali odłączyć gaz za niezapłacone rachunki, ale za to macie nowe skarpety kompresyjne, które poprawią Wasz wynik na najbliższych zawodach o całe cztery sekundy. 
Ze względu na mocno ograniczony w tym roku budżet, zostałam mistrzynią wyszukiwania wszelkich promocji, okazji oraz ładnych używek, co nie znaczy, że nie śnię po nocach o nowych, koniecznie turkusowych, butach na rower. Albo, że nie mają miejsca takie sytuacje, jak ta poniżej. 
Mówię do koleżanki z biura:
-Muszę jechać do miasta po spodnie. 
-Po jakie spodnie? Do biegania? 
- Nie no, co ty, mam z siedem par, a ostatnie jeansy mi się właśnie podarły...
No i pojechałam do miasta, do sklepu z jeansami. Normalnie od góry do dołu same półki spodni. No, to sobie myślę- tak, tutaj kupię spodnie. Dodam tylko, że nienawidzę kupować ubrań. Nie cierpię tego całego szukania, chodzenia, mierzenia. Powinna być taka półka z napisem "Minion", tam by leżały rzeczy, które by na mnie pasowały i nie byłyby jakoś strasznie brzydkie. I to by wystarczyło. 
Ja w tym sklepie przymierzyłam z piętnaście par spodni i żadne, ale to naprawdę żadne nie chciały mi przejść przez łydki. A jak następne przechodziły przez łydki, to spadały z zadka. Klęska po prostu. 
Po południu spotkałam się z koleżanką na treningu biegowym:
-No i co? Kupiłaś jeansy? 
-Nie, ale zobacz, jakie piękne kupiłam spodnie do biegania!
A wiecie, co robi triathlonista, jak dostaje zaproszenie na wesele w czerwcu? Płacze, bo nie pojedzie na zawody ;) Bo jakiś dziwnym trafem jego rodzina będzie wolała jechać na wyżerkę i pochlaj oraz zobaczyć jakichś ludzi nie nawijających ciągle o tempach, zawodach i sprzęcie, niż stać na czterdziestostopniowym upale z wuwuzelą i czekać, aż delikwent już po sześciu godzinach wtoczy się na metę. 
Żeby Was jeszcze bardziej zniechęcić wstawiam zdjęcie, o którego istnieniu szczęśliwie nie wiedziałam, dopóki mnie ktoś na nim nie oznaczył na Fejsie. Tak wygląda ta radość z uprawiania tego wspaniałego sportu :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz