sobota, 20 maja 2017

Jak Minion Grażyną triathlonu był.

Nie mogę słuchać ludzi błogosławiących, że zrobiło się tak pięknie i ciepło. To znaczy, ja też przez dziewięćdziesiąt procent czasu się cieszę, ale jednak jak mam biegać, to przeklinam, na czym świat stoi. Bo w zasadzie tylko kilka dni w roku się nadaje do biegania. Zimą jest oczywiście źle, bo jest za zimno, trzeba na siebie zakładać rozmaite warstwy, grzęznąć w śniegu lub taplać się w błocie. Latem jest jeszcze gorzej, bo pot leje się strugami po plecach, twarz ma kolor dojrzałej czereśni, a tempo jest żadne. Potrzebny jest dzień o temperaturze absolutnie średniej, tak najlepiej około dziesięciu stopni, lekkim zachmurzeniu, optymalnej wilgotności i odpowiednio wysokim ciśnieniu. Jeżeli ma się okropnie dużo szczęścia i się trafi taką pogodę na zawody, to na pewno się zrobi życiówkę. Niestety, życie nie jest lukrowanym ciasteczkiem, dlatego hordy biegaczy albo się ślizgają na lodzie, albo brną w błocie, albo się roztapiają w upale. 
Przy takiej pogodzie, jak dziś,  o wiele lepiej jest wyjść na rower. No, chyba, że się umawiasz na rower z grupą, a następnie nie możesz za nimi zdążyć. Zapomniałam już, jak to było w zeszłym roku, jak na każdym takim treningu byłam bliska... w sumie, nie byłam zdecydowana, czy bardziej udaru, czy pawia. Jak rozpaczliwie walczyłam, żeby się utrzymać za nimi, bo jak się człowiek oddali na więcej, niż dwa metry, to później już nie może ich z powrotem dogonić. Ale no, umówmy się, minął rok. Wydawało mi się, że go nie przespałam, tylko uczciwie przetrenowałam. Ruszyłam, jak łania, bo było z górki. Ale, niestety, jak mawia Młody, jak było z górki, to później musi być pod górkę. No i umarłam. Nogi odpadły, płuca pękły. A oni sobie pojechali. Porażka. 
Następnego dnia poszłam na basen. Było napisane "10x 50 m. ogień", no to się spinam, przebieram chudymi łapkami, staram się jak najmniej czasu tracić na oddychanie. Po drodze przeklinam nowe, super, hiper, ultra wypasione okularki, bo woda leje się na zmianę do jednego lub do drugiego oka. I pływałabym tak prawie szczęśliwie, gdybym w pewnym momencie nie zaczęła się gapić pod wodą na sąsiedni tor. A tam płynęło dziecko, może dziesięcioletnie. Z deseczką. Machało tylko nogami. I mnie wyprzedziło. 
W czwartek opowiadałam o tym wszystkim koledze z treningów, na co on stwierdził, że nie powinnam narzekać, bo on sprawdził i w zeszłym roku w Bydgoszczy byłam o prawie dwie minuty krócej od niego w strefach zmian. Tak. To jest moja koronna umiejętność jako triathlonisty. Umiem się szybko rozebrać...
Zatem, jak będziecie jechać na zawody, to pamiętajcie, że ja tam jestem po to, żebyście mieli większą satysfakcję z tego, ile osób ukończyło po Was. A poza tym, jak się zapłaciło tyle kasy za pakiet, to przecież trzeba skorzystać, a nie tak, że cyk myk i do domu :)

2 komentarze: