piątek, 1 kwietnia 2016

Z okazji dzisiejszego święta żartów i nie-powagi byłam... na pogrzebie. Serio. Nawet przez chwilę się zastanawiałam nad tym, czy główny zainteresowany nie wyskoczy gdzieś zza drzewa i nie wrzaśnie "prima aprilis", ale niestety nic takiego nie miało miejsca.  Było jak zawsze na pogrzebie- cicho, poważnie, zimno. I tak zaczęłam się zastanawiać nad naszymi tradycjami. 
Oczywiście, że najbliżsi zmarłej osoby są w szoku i rozpaczy, nie mają często pomysłu na kolejny dzień, ale czy zauważyliście kiedyś, że przy ostatnim pożegnaniu każdy, niezależnie od tego, jaki był za życia, zostaje ukochanym mężem, najlepszym ojcem, dziadkiem, wzorowym członkiem wszelkiej społeczności? A jednocześnie nikim więcej? Jeżeli pełnił jakąś funkcję publiczną, ewentualnie też zostaje "cenionym burmistrzem, komendantem, posłem czy innym osłem". Osobiście uważam, że to straszne. Nie dlatego, że czasami ktoś był beznadziejnym małżonkiem, czy rodzicem, ale o zmarłych nie wypada mówić źle. Gdybym jutro umarła, a ktoś nad moją trumną powiedziałby, że byłam dobrą córką, matką, gospodynią i już, to chyba bym wstała i go pobiła. Czy to, do jasnej cholery, wszystko?!
We wtorek też byłam na pogrzebie (a co, jak się bawić, to się bawić...). Był to pogrzeb babci, z którą nigdy nie byłam co prawda zbyt blisko, ale po powrocie do domu usiedliśmy do obiadu i zaczęliśmy wspominać... najśmieszniejsze sytuacje z udziałem tej właśnie babci, a później kolejnych osób, których już z nami nie ma- dziadka, wujka, mojej mamy... Może nie wypadało, może powinien być to dzień zadumy i melancholii, ale doszliśmy do wniosku,że po jakimś czasie zostają po zmarłym głównie te wspomnienia- momentów, kiedy się z nami śmiali, kiedy się z nas śmiali albo kiedy my śmialiśmy się z nich.  
Z babcią faktycznie był taki problem, że był między nami zawsze dystans i nasze rozmowy były raczej oficjalne. Babcia nie miała włosów, a przynajmniej ja ją taka od zawsze pamiętałam. I pamiętam, że jako dziecko zawsze chciałam zapytać, dlaczego właściwie tych włosów nie ma, ale nigdy nie miałam odwagi. Zapytałam moją mamę, która też nie wiedziała, ale oczywiście postanowiła wykorzystać pytanie do własnych celów i szybko wypaliła: "Noś czapeczkę, bo będziesz łysa jak babcia!". Babcia umarła, więc już się nie dowiem, jaka była prawdziwa przyczyna takiego stanu rzeczy, ale... Nienawidzę czapek, a z roku na rok mam coraz mniej włosów... Dzięki, Mamo.
Następnie płynnie przeszliśmy do dziadka i pierwsze, co zobaczyłam, to jakaś rodzinna impreza, gdzie brakło krzeseł dla gości i dziadek siedział na taborecie. Po kilku godzinach dobrej zabawy zapomniał, że nie ma oparcia i siedzący z drugiej strony stołu zobaczyli tylko przelatujące nad blatem nogi z kapciami. 
Wujek na dobrych imprezach śpiewał całkiem przyzwoitym basem "Arię Skołuby" ze "Strasznego dworu".   
Moja mama potrafiła zatańczyć tango przez środek sklepu w czapce z uszami Myszki Miki.
Trochę współczuję każdemu, kto nigdy nie odważył się zrobić czegoś głupiego ku uciesze innych albo kto nie odważył się bawić świetnie, nawet jeżeli ktoś mógł pomyśleć, że jest niepoważny. Kto nie był sobą, bo nie wypadało i na koniec został tylko "wzorowym ojcem, mężem i bratem". A wspomną go najwyżej mówiąc "Dobry był z niego człowiek, oj dobry".
Mam nadzieję, że kiedyś moi przyjaciele będą wspominać: "A pamiętacie, jak Minion skoczyła na bungee w samych majtkach i z różą w zębach? To było coś!". Non omnis moriar. Mowy nie ma.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz