sobota, 18 marca 2017

Minion Sp. z o.o. (z ograniczonym ogarnięciem).

Słuchajcie, ja się już z pół roku zastanawiałam, co mogłabym jeszcze robić, prócz tego, co ostatnio robię zawodowo, jakiś dodatkowy obszarek, takie poletko, gdzie w wolnych chwilach będę podlewać swoje parę biednych groszy, a będą wyrastały pod moim czułym dotykiem piękne zielone dolary albo niebieskie eurasie. No i wreszcie wymyśliłam. Ale od początku.
Idzie wiosna. Ciepełko. Słoneczko. Suchy asfalt. A to oznacza, że każdy szanujący się kolarz amator dokona wywleczenia i odszczurzenia roweru, i będzie mniej lub bardziej chwalebnie się na nim przemieszczał. Dla mnie oznacza to spory problem, ponieważ przez całą zimę borykałam się z nietypową dolegliwością- podczas dłuższego kręcenia drętwiała mi lewa noga. Trochę kiepsko to wyglądało, no bo podobno w lipcu mam gdzieś tam przejechać dziewięćdziesiąt kilometrów, a później jeszcze biegać, a wychodziło na to, że po zejściu z roweru będę przez dwadzieścia kolejnych kilometrów ciągnąć za sobą zdrewniałe odnóże. 
No, ale od czego ma się głowę! Podumałam i opublikowałam na Fejsiku zapytanie do znajomych, kto mi pomoże poprawić pozycję na rowerze. Są oczywiście od tego rozmaici specjaliści, którzy zrobiliby to bezbłędnie, niestety po skorzystaniu z ich usług nie mogłabym należycie trenować, ponieważ po opłaceniu rachunku musiałabym zrezygnować na dwa tygodnie z jedzenia. Zapytałam zatem, otrzymałam parę mniej lub bardziej trafnych porad, ale skontaktował się ze mną również kolega, który wcześniej doradzał mi wirtualnie przy wyborze roweru. Ten dobry człowiek napisał mi, że wprawdzie nie jest profesjonalistą, ale jest dwudziesty pierwszy wiek, są odpowiednie aplikacje, a on posiada stosowne wykształcenie do obsługi miarki i klucza, słowem, nie takie rzeczy się ze szwagrem robiło. 
Skutkiem tych ustaleń zapakowałam w środowy wieczór rower do bagażnika i pojechałam do Trochę Większego Miasta, żeby się opomiarować. 
Po wejściu Kolega bez żadnej gry wstępnej zaatakował mnie z miarką, pozyskane dane wklepując do magicznej aplikacji, co spowodowało szereg problemów, bo okazało się na przykład, że jak ludzie są więksi, to mają w domu większe krzesła, i później ja na takim krześle nie sięgam stopami do podłogi. Kolega nie dorobił się jeszcze dzieci, więc nie miał stosownego krzesełka w moim rozmiarze. 
Po określeniu stu siedemnastu różnych wymiarów trzeba było zrobić zdjęcie roweru, a później zdjęcie mnie na rowerze. Już po dwudziestu minutach zastanawiania się, czemu nic się nie liczy, wymyśliliśmy, że rower stoi odwrotnie (przodem nie w tę stronę), odwróciliśmy zatem rower i zaczęliśmy od początku. 
Już po godzinie z hakiem aplikacja wypluła pierwsze instrukcje- proszę podnieść siodełko. No, to cyk myk, klucz imbusowy, czary mary, siodełko w górę, nie za dużo, bo nóżki krótkie, i zaczynamy zabawę od nowa- zdjęcie roweru, zdjęcie bez roweru, wymiary wszystkiego, obliczenia i pyk- nowa instrukcja: proszę opuścić siodełko... 
W końcu z pomocą naszych wrodzonych zdolności matematycznych, przeczytaniu wszystkich opisów kątów, obliczeniu średniej ważonej z długości mojej lewej nogi i wielkości prawej piersi wymyśliliśmy, że cofniemy to siodełko i faktycznie wszystkie wymiary się poprawiły! Eureka! 
I to właśnie jest genialny pomysł na biznes, jako, że jesteśmy mądrzejsi od jakichś tam aplikacji, będziemy się teraz zajmowali bike fittingiem, czyli będziemy zabierać ludziom dużo czasu, robić mnóstwo zamieszania, a później cyk myk, odkręcimy dwie śrubki, przesuniemy tu o dwa milimetry, tam o trzy, skasujemy z pięć stówek i już, następny! 
Piszę o tym dopiero dzisiaj, ponieważ w środę przytaszczyłam rower do domu i on sobie grzecznie stał i się na mnie gapił, a dzisiaj dopiero miałam wolną chwilę, żeby wsiąść i trochę pokręcić. 
Mam w związku z tym bardzo ważne obwieszczenie- już mi nie drętwieje lewa noga! Teraz drętwieje mi prawa! 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz