sobota, 25 marca 2017

Jak Minion się na wojnę szykował.

W sumie tytuł to trochę takie nadużycie, bo się nie szykuję sama. Mężczyzna Mojego Życia ma jutro urodziny, więc zaproponowałam mu jakiś czas temu, żeby na tę doniosłą okoliczność sobie wybiegał życiówkę na dziesięć kilometrów. Przyznam nieśmiało, że ja też gdzieś tam o swojej własnej marzę, szczególnie, że osiągnięcie, które wydawało mi się w pewnym momencie dość wykonalne, jest nie do zrobienia od roku. 
No i wiecie, to by była straszna lipa, w taki doniosły dzień tej życiówki nie machnąć, zatem postanowiliśmy trochę pomóc losowi. 
W tym celu ładowaliśmy dzisiaj węglowodany. Minerały. Elektrolity. Witaminy. Odpoczywaliśmy. Wałkowaliśmy się. Moczyliśmy gnaty w soli magnezowej. Proponowałam również z dziesięć zdrowasiek, tudzież okrążenie domu na kolanach, ale z jakiegoś powodu nie spotkało się to z entuzjazmem. 
Oczywiście na jutro wszystko naszykowane- zaprojektowany jadłospis, naprodukowany izotonik, odprasowane służbowe uniformy w kolorach szybkich i wściekłych. Buty stoją w przedpokoju i rżą radośnie.
Celowo piszę o tym wszystkim dzisiaj, ponieważ jutro mogę od godziny trzynastej do odwołania zalewać się łzami i nie widzieć dobrze klawiszy ;-)
Ściągnęłam również na tę okoliczność stosowną instrumentalną muzykę filmową o zabarwieniu szalenie zagrzewającym do walki, żeby mnie jutro pociągnęła za sobą. 
I tak leżymy w przyciasnej dla dwóch osób wannie, w tej soli, która z nas zrobi tytanów i rozmawiamy o tym, do czego taka muzyka mogłaby być ilustracją. Tutaj walczą samurajowie, tam Robin Hood strzela z łuku, a przy jednym kawałku to Mężczyznę Mojego Życia Totalnie poniosło:
"Gość ucieka przez las, a za nim leci helikopter. I do niego strzela! Ciach, retrospekcja. Pokazują, jak do tego doszło. Walczy garstka dobrych przeciwko dużej grupie niedobrych. Jak im się kończy amunicja, to walczą wręcz. Jest ich coraz mniej, w końcu gość zostaje sam, rozwala jeszcze jednemu łeb i zaczyna uciekać. A oni go gonią helikopterem (?!). Dobiega do rzeki, w dali widać wielki wodospad. Udaje mu się opuścić na skalną półkę, z której go nie widać i myśli, jak się przedostać na drugą stronę. A po drugiej stronie siedzi Indianin, taki w gaciach z liści i pióropuszu. I ten Indianin mu pokazuje, że go zabije i zeżre. Facet myśli, co robić, w końcu nie widzi innego wyjścia i skacze do rzeki. Nurt niesie go szybko w stronę wodospadu. W końcu spada. Kolejne ujęcie  spod wody. Próbuje wypłynąć, walczy z żywiołem, kończy mu się powietrze. W końcu mu się udaje. Wypływa i to przy samym brzegu. Jak szalony wciąga do płuc życiodajny tlen...
.
.
.
I wtedy wyławia go niedźwiedź i go gwałci. A facet myśli: "Trzeba było iść do Indianina". 
Kurtyna. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz