piątek, 5 sierpnia 2016

No i co Marysia zrobiła?!

Gadałyśmy dzisiaj ze znajomą o sprzątaniu. Niby bardzo prozaiczna sprawa. Każdy, kto ma szczęście nie być bezdomnym, staje przed problemem ogarniania swojego kąta, czy wręcz czterech. Pytanie tylko, jak duże są te nasze cztery kąty i ile czasu potrzeba w tygodniu na utrzymanie jakiego takiego porządku.
Muszę się przyznać, że nie rozumiem bliższych i dalszych znajomych, którzy nie mając dzieci albo posiadając jedno dziecko, budują domy po czterysta metrów, a później narzekają, że nie mają czasu sprzątać tego hangaru. I tak właśnie, od słowa do słowa, znajoma zaczęła opowiadać, że teraz co prawda mieszkają z mężem w uroczym, "malutkim" domku pod miastem, gdzie mogą organizować wesela na sto osób bez przestawiania mebli, ale nie zawsze tak było. Kilka lat temu byli młodym małżeństwem na dorobku, mieszkali w niewielkim mieszkanku w Trochę Większym Mieście i ciągle byli w pracy- każde z nich rozkręcało własny biznes.
Po dwóch miesiącach pracy w systemie "sam robię wszystko, żeby zredukować koszty", kiedy to wychodzili z domu o dziewiątej, a wracali często po północy, doszli do wniosku, że stan, w którym przestaje być widać meble, to już nawet nie jest bałagan.
Wtedy z pomocą  przyszli znajomi, którzy polecili im Panią Gienię- torpedę sprzątania, odkurzania, oczyszczania i wszelakiego Feng Shui. Nawet jeżeli człowiekowi wydaje się, że już nikt mu nie pomoże, to Pani Gienia na pewno da radę.
Pani Gienia przyjechała z dwiema córkami. Wzięła klucze i zniknęła w czeluściach pieczary zwanej kiedyś mieszkaniem.
Kiedy znajoma wróciła wieczorem do domu, po wejściu wróciła się na korytarz, żeby sprawdzić, czy na pewno nie pomyliła drzwi, a jej mąż zaczął się histerycznie śmiać. 
Otóż Pani Gienia posprzątała wszystko. Do śmieci. Piżamę. Szczotkę do włosów. Szczoteczki do zębów. Kwiatki z parapetów. Zrobiła PORZĄDEK.
Kiedy już znajoma otrząsnęła się z szoku, zarządziła wycieczkę do śmietnika celem odzyskania swoich rzeczy. Małżonek się opierał. Gotów był ponieść koszty zakupu nowego dobytku, byleby sąsiedzi nie widzieli go grzebiącego w śmietniku. Znajoma była nieugięta. 
Założyła rękawice do łokci, mężowi dała latarkę i poszli odzyskiwać dorobek swojego życia. 
Znajoma wysoka nie jest, dlatego zrobiła to, co wydawało jej się najbardziej logiczne- wspięła się na kontener i przewiesiła się przez niego w połowie.  
Grzebie sobie, grzebie, nie ten worek, nie ten worek, nie ta torba, nie ten karton. Iiiiii bingo! W jednym z pakunków znalazła swoją szczotkę do włosów. Zadowolona już miała łapać zdobycz i wyciągać ją z kontenera, kiedy jej mąż wrzasnął:
- Spier...laj! Teraz my tu grzebiemy! To jest nasz rewir! 
Znajoma przerażona hałasem przechyliła się do przodu i... wpadła do śmietnika. 
Okazało się, że mąż, znudzony czekaniem, postanowił sobie z niej zażartować.
Kiedy mi to opowiadała, zwijała się ze śmiechu, ale znając jej charakter, cieszę się razem z jej mężem, że znajoma jest nadal mężatką, a nie, po owym żarcie, już wdową.
Po Pani Gieni podobno słuch zaginął. Prawdopodobnie ruszyła dalej naprawiać świat :-) 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz