sobota, 15 października 2016

O Minionach wszelakich

Słuchajcie, kocham swoich przyjaciół oraz bliższych i dalszych znajomych, i w ogóle szereg sympatycznych osób, które wiedzą, że jestem zaminionowana. 
Koleżanka miała ostatnio urodziny. Niby nic dziwnego. Wszak codziennie ktoś ma urodziny. Szczególnie w czasach, kiedy nie wypada mieć na Facebook'u, Twitterze, Snapchat'cie i innych portalach, o których jeszcze nie słyszałam, a pewnie powinnam, mniej niż siedem tysięcy znajomych. To właściwie człowiek zaczyna każdy dzień od pisania życzeń urodzinowych dla stada jubilatów wielkości populacji Luksemburga. 
Ale to była bardzo fajna koleżanka, którą znam osobiście i łączy nas coś więcej, niż tylko wspólne stanie w kolejce do kasy w Biedrze. Dlatego wzniosłam się na wyżyny moich możliwości literackich i gdzieś tam prosto z mojego, wielkiego przecież, serducha naskrobałam szczere i wstrząsające (mam nadzieję) życzenia. 
Koleżanka mi odpisała, że życzenia były świetne i przewiduje nagrodę. Gastronomiczną. I od razu mój dzień nabrał rumieńców. Postanowiłam zrezygnować wyjątkowo z trzeciego obiadu i czwartego deseru, bo przecież zaraz za zakrętem dnia czeka na mnie ta nagroda. Ach, cóż to mogło być. Babeczka. Pączek. Ciastko francuskie. Rogalik z czekoladą. Wafelek. Mogłabym tak spędzić dzień na fantazjowaniu o tym, co dobrego bym sobie zapakowała do otworu gębowego. 
Koleżanka postanowiła potrzymać mnie jeszcze dłużej w niepewności i oświadczyła, że wszelkie rozpusty gastronomiczne będą po treningu. Latałam zatem w tę i nazad z wywieszonym ozorem, ale że było ciemno, to nawet nikt nie zauważył, że się ślinię. No, bo może to jest gigantyczny cukierek-krówka? Albo ptyś?
I teraz ,uwaga, trening się kończy, gadka-szmatka, piąteczka, siemanko, koleżanka hyc do bagażnika i wyciąga stamtąd wielkiego lizaka-Miniona! I wiecie co? Ja go do tej pory nie zjadłam, bo na pewno jest pyszny, ale przecież jest też taki piękny!
I zaraz przypomniały mi się różne inne zdarzenia. Jak raz inna koleżanka po treningu rowerowym dała mi paczkę plasterków z Minionkami, bo stwierdziła, że zobaczyła je w sklepie i po prostu musiała mi kupić. I ja te plasterki wszędzie ze sobą woziłam, co okazało się bardzo przydatne, szczególnie po zawodach w Bydgoszczy, gdzie zapomniałam zabrać skarpetki i miałam lekko zmasakrowane stopy. Całe w minionkowych plasterkach.
Albo taka romantyczna sytuacja. Festiwal Światła w Trochę Większym Mieście. I wiecie, co mi kupił Mężczyzna Mojego Życia? Wielkie świecące oczy Miniona! I ja w tych oczach dwa dni chodziłam. 
A jak miałam urodziny, to wszyscy mi wstawiali na tablicę Minionki przeróżne- duże małe, z tortami i na tortach. 
A moje dziecko się wcale nie obraża, jak mu kupuję bluzki, koszulki, majtki i piżamy w Minionki. 
Dzięki!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz