Kiedy się jakiś czas pobiega dłuższe dystanse, zaczyna się robić nudno. Nadal chętnie wychodzi się na treningi, ale kilka bliskich i wygodnych tras zna się już na pamięć i jakoś tak motywacja zaczyna spadać. To samo było ze mną. Biegam najczęściej w rejonie pobliskiego rezerwatu i po dwóch czy trzech miesiącach znałam już każdy krzak. Rozpoczęłam zatem eksperymenty muzyczne.
Pomysł z radiem upadł szybko- na terenie rezerwatu trzeszczało niemiłosiernie. Podobnie radio internetowe- w lesie były obszary, gdzie nie było zasięgu i muzyka cichła na długie minuty. Zaczęłam ściągać muzykę, ale i ten pomysł po jakimś czasie upadł, ponieważ jeżeli odpowiednio często nie poświęcałam czasu na zmianę play listy, odsłuchiwanie któryś raz z rzędu tego samego zestawu zwyczajnie mnie wkurzało. I tu przyszedł mi do głowy pomysł idealny- będę słuchać audiobooków.
Musicie wiedzieć, że tym temacie jestem nieco dziwna. Nie oglądam żadnych filmów zawierających przemoc, nie ma mordobicia, lejącej się krwi, mrożących krew w żyłach pościgów, pistoletów ani noży. Powtarzam przy tym, że świat i tak jest pełen przemocy.
Czytam za to głównie kryminały, thrillery i horrory. Kręci mnie psychologia zbrodni, motywy kierujące ludźmi, ale najbardziej fascynuje mnie, w jaki sposób były policjant/wojskowy/agent FBI (niepotrzebne skreślić) wpadnie na trop przestępcy, a później metodycznie, kawałek po kawałku poskłada to wszystko w całość. Akurat czytam książkę o tym, jak były wojskowy wpada na trop przestępcy itp. itd.
W czasie, kiedy wpadłam na pomysł słuchania audiobooków na treningach, byłam w trakcie serii amerykańskich thrillerów medycznych. Zatem zgrabnie ściągnęłam na mp3 pozostałe części.
Wybiegłam na pierwszy trening z słuchawkami w uszach. Monotonny głos, który dosyć kiepsko sobie radził z amerykańskimi nazwami miast i ulic, brnął przez kolejne rozdziały, a ja biegłam dalej i dalej. Byłam w samym sercu lasu, biegłam po górkach, pośród gęstych drzew i krzaków, kiedy nagle się zachmurzyło. Pociemniało. Niebo nade mną zgasło, a mój ulubiony rezerwat zrobił się obcy i przerażający. W książce cały czas rozwijała się akcja i kiedy tak stanęłam niepewna, usłyszałam, że właśnie w anonimowym pokoju hotelowym jakiś pan wykrawa jakiejś całkiem żywiej pani różne niezbędne narządy wewnętrzne.
Kolana się pode mną ugięły, w oczach pociemniało, ręce zaczęły drżeć. Ale tylko przez chwilę. Adrenalina rzuciła mną do przodu i popędziłam w tempie, o które bym się nie podejrzewała w kierunku najbliższej cywilizacji. Starałam się nie patrzeć na krzaki, chociaż każdy mógł kryć potencjalnego wroga chcącego mi wychapać wątrobę. Zatrzymałam się dopiero, kiedy dobiegłam do ruchliwej drogi, gdzie jeździły samochody z prawdziwymi, żywymi kierowcami.
Piszę o tym dlatego, że wczoraj, podczas treningu rowerowego, po raz pierwszy od dawna podobnie się bałam. Oczywiście, na rowerze w słuchawkach nie jeżdżę. Z tym, że na rowerze nie nudzę się nigdy, bo nie mam na to czasu.
Jadę sobie zatem swoją ulubioną trasą na krótki, intensywny trening. Droga wiedzie cały czas wśród lasów, ludzi brak, ciemno, wieje, nieprzyjemne okoliczności. W tych nieprzyjemnych okolicznościach dolatują do mnie kobiece głosy. Nie rozumiem, co mówią, ale słyszę doskonale, że to nie są mężczyźni. Zaciekawiona zaczynam się rozglądać-nikogo nie ma. Ani za mną, ani przede mną, ani po bokach. Po chwili dochodzę do wniosku, że to na którejś z licznych działek rekreacyjnych ktoś z kimś rozmawiał i przypadkiem wyłapałam jakieś strzępy. Rozluźniam się trochę i nawet trochę zwalniam, piję napój z bidonu. Odjeżdżam dobre pięć kilometrów, kiedy... słyszę to znowu! Ten sam kobiecy głos. I znowu inwigilacja otoczenia nie przynosi efektu. Nie ma nikogo, ale ja kogoś słyszę. Do domu dobre piętnaście kilometrów, którędy bym nie pojechała, a tu jakiś duch mnie goni. Ewentualnie kobieta ninja, która przeskakuje zamaskowana zza krzaka za kolejny krzak.
Kiedy już dokumentnie się nakręciłam i widziałam oczyma wyobraźni własny nekrolog, wiatr na chwilę ustał, a ja usłyszałam ją całkiem wyraźnie: "Piętnaście kilometrów w trzydzieści siedem minut i piętnaście sekund. Tempo odcinka- dwie minuty i trzydzieści sekund". Tak, to było Endomondo. Z mojego telefonu. W mojej kieszeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz