Zacznijmy od stereotypów- strasznie mnie wkurza regularnie słyszany pogląd, że kobieta po ślubie przestaje o siebie dbać, tyje, chodzi w byle czym i ogólnie się zapuszcza. A to zupełnie nie tak.
Po pierwsze- kobieta w większości przypadków, próżnym stworzeniem jest. Zatem jeżeli pracuje, a najlepiej jeżeli ta praca wymaga kontaktu z ludźmi, to jednak myśli o tym, że Kryśka pęknie z zazdrości na widok tych nowych butów, a Bożena na pewno zauważy nową fryzurę.
Bardziej skłaniałabym się do poglądu, że to mężczyźni po ślubie (lub ogólnie po dłuższym czasie bytowania w stałym związku) przestają o siebie dbać. Oczywiście jest to mój prywatny pogląd i, jak od każdej reguły, znam chlubne wyjątki. Jednak, jak się tak rozglądam, to dość powszechną tendencją jest hodowanie brzuszka (czasami również piersi...), zapuszczanie brody (bo przecież nie trzeba się golić) i w ogóle rzadsze wizyty u fryzjera, w skrajnych przypadkach stałe zrośnięcie się ze starym dresem, pilotem od telewizora oraz piwem.
Żeby nie było, że kobiety są takie święte, u nich włącza się inny mechanizm, który nazwałabym despotyczno- kłapoczącym (oczywiście też nie wszystkim, ja na przykład jestem do rany przyłóż :-)). Spieszę wyjaśnić- w pierwszym okresie związku każdy stara się pokazać z jak najlepszej strony, zatem facet jest zawsze odprasowany, wyperfumiony, przystrzyżony i ogóle pod kancik, a kobieta skacze koło niego, dogadza, gotuje najlepsze rzeczy, sprząta i pozwala chodzić z kumplami na piwo.
Później, niestety, często jest gorzej. Pan się luzuje, bo przecież babeczka już jego, nie musi wcale codziennie tych skarpetek zmieniać, a ona jak patrzy na niego, to coraz częściej myśli sobie, że jak on wygląda, dlaczego on znowu siedzi przed tym telewizorem, pomalowałby sufit, skosił trawę, czy co tam jeszcze akurat jest do zrobienia. Co?! Znowu chce na piwo z kumplami?! Przecież ledwie trzy miesiące temu był!
I tak sobie żyją- ona się zastanawia: "Dlaczego on tak o siebie nie dba, on już mi się w ogóle nie podoba." A on duma, co to za hetera zeżarła kobietę, którą kochał.
Takie mnie naszły luźne rozważania, ponieważ mam znajomą, nazwijmy ją Lidka, która strasznie narzeka na swojego męża.
Lidka nie pracuje, ponieważ z różnych względów, musiała zostać z dziećmi w domu. Mąż, żeby starczyło na wszystkie potrzeby, pracuje na półtora etatu. Wraca złachany do domu, a kobieta jego życia trzeszczy mu codziennie nad głową, że teraz powinien jej pomóc, posprzątać, z dziećmi się pobawić, wyjść z nimi gdzieś. A on po prostu, moim zdaniem, nie ma siły. Ani ochoty wracać do domu.
I takie moje wnioski z podglądactwa moim krzywym jednym okiem - starajcie się chociaż trochę, codziennie. Nieważne, czy to drugi, czy dwudziesty rok razem. Niech on idzie na to piwo. A ona niech kupi sobie te dwudzieste buty i nie kłapocze. Chyba warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz