Zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym, kto Was otacza? Czy jesteście raczej samotnikami? Cenicie tylko najbliższą rodzinę? Jesteście stworzeniami towarzyskimi i macie mnóstwo przyjaciół, a na "Fejsie" dziesięć tysięcy znajomych?
A teraz wyobraźcie sobie taką sytuację: mordujecie kogoś. Nieważne okoliczności, nieważny motyw, nieważne, kogo (chociaż oczywiście zakładamy, że w afekcie i z bardzo ważnego powodu, i że w ogóle to bardzo zły człowiek był). Czy jeżeli weźmiecie do ręki telefon, to znajdziecie tam numer do kogoś, kto, nie zadając zbędnych pytań, przyjedzie z łopatą i pomoże Wam zakopać ciało? Czy macie tam kogoś takiego, kto nie zadzwoniłby po policję ani nie uciekłby z krzykiem?
Moje rozważania na ten temat rozpoczęły się od zwykłej kłótni domowej, kiedy to dowiedziałam się, że ludzie są wokół mnie tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebują. Oczywiście poczułam się niesamowicie dotknięta i obraziłam się na śmierć. A później zaczęłam główkować.
Byłam naprawdę okropnym dzieckiem, typową jedynaczką, roszczeniową i rozwydrzoną. I miałam mnóstwo kolegów i koleżanek, głównie dlatego, że jako jedynaczka miałam mnóstwo fajnych zabawek.On vs Ona: 1:0.
W szkole też nigdy nie byłam samotna, po części dlatego, że zwykle byłam dobrze przygotowana, więc awaryjnie można było coś spisać lub ściągnąć na klasówce. 2:0.
Ale jestem już przecież całkiem dorosłą kobietą. Wydaje mi się też, że życie nauczyło mnie jakiej takiej asertywności- jednym słowem nie wyświadczam darmowych przysług każdemu jak leci, w obawie, że później mnie nie będzie lubił. Nie będzie, to nie będzie, no trudno.
A teraz wróćmy do głównego wątku. Zabiłam, zamordowałam, zatłukłam. Natychmiast zadzwoniłabym do swojej najlepszej i najstarszej (nie w sensie wieku, tylko już kupę lat się znamy) przyjaciółki. Życie bardzo nam utrudnia wzajemne kontakty, kilka lat temu oddaliło nas od siebie geograficznie, rzuca między nas problemy takie czy inne, natomiast nawet gdybyśmy się nie widziały od pół roku, wiem, że rzuciłaby wszystko, przejechała przez Castoramę i wpadła do mnie z łopatą.
2:1.
Z równą pewnością zadzwoniłabym do pary znajomych z mojego Trochę Mniejszego Miasta, ponieważ są to niesamowicie dobrzy i pomocni ludzie. Oni na pewno chcieliby wiedzieć, co zaszło, ale na 99% zrozumieliby powagę sytuacji i zabrali się do kopania odpowiedniego dołu 2:2.
W ostatnim czasie spotkało mnie również parę sytuacji, w których osoby, które znam krótko i nie jesteśmy jakoś szczególnie blisko, pomogły mi bez wyraźnego powodu. Prawdopodobnie autentycznie polubili moją niedoskonałą osobę. A może pomyśleli, że mi dobrze z pyska patrzy i w razie potrzeby pomogłabym im również. Niemniej, za swoją pomoc niczego nie chcieli, a z efektu cieszyli się razem ze mną. Od ręki przychodzą mi do głowy co najmniej trzy takie osoby. 2:5.
Jednocześnie mogę jednym tchem wymienić co najmniej trzy osoby, które kiedyś z dumą nazywałam swoimi przyjaciółmi, a oni z dnia na dzień, bez podawania jakiejkolwiek przyczyny, wypisali się z mojego życia. 5:5?...
Jaki z tego wniosek? Ano chyba taki, że skoda czasu dla ludzi, którzy nie wpadliby do Was zakopać trupa. I że ilość znajomych w takim czy innym portalu społecznościowym nie przekłada się w żaden sposób na naszą realną szansę uniknięcia odsiadki. I że największy wybór łopat mają w Castoramie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz