W piątek wybrałam się z koleżanką z biura pobiegać. Jestem niezmiernie dumna, ponieważ owa koleżanka, kiedy przyszła do nas do pracy, nie przeklinała, nie biegała i nie znosiła kotów. Teraz ma dwa koty, fajną życiówkę na dychę, a w sytuacjach kryzysowych klnie jak stary marynarz.
I kiedy tak leciałyśmy przez las, dopadł mnie straszliwy ból brzucha. Jak się zatrzymałam- przeszło. Ruszyłam, boli. I tak się świetnie bawiliśmy przez kolejne pięć kilometrów, bo tyle było do domu. W domu zaczęłam szukać rozwiązania. Jako, że najprostsze sposoby zwykle dają najlepsze rezultaty, machnęłam sobie krople żołądkowe. Odczekałam pół godziny, podskoczyłam trzy razy- boli.
Na drugi ogień poszły mądrości ludowe, czyli wódka z pieprzem (nie wiem, czy próbowaliście, ale przy dolegliwościach typowo żołądkowych naprawdę działa). Znowu pół godziny, pięć susów przez pokój- boli. No, to postanowiłam to przespać.
Rano okazało się, że temat jest poważny, bo coś się zatkało w Minionku i, jakby to ładnie ująć, to co wchodzi otworem gębowym, nie wychodzi przeciwnym. A jak wiadomo, już Freud odkrył , jak wielką radością jest dla przeciętnego człowieka posiedzenie z gazetką ;) Dlatego już od wczoraj byłam agresywna i raczej monotematyczna. No, bo treningu też nie zrobię przecież, jak mnie coś boli w środku i nie chce przestać.
Wczoraj wieczorem opracowałam genialny plan i zeżarłam pół paczki śliwek suszonych. Babcia zawsze tak radziła, a jak wiadomo, babcie są mądre i to wcale nie taką książkową mądrością (chociaż oczywiście jedno nie wyklucza drugiego), tylko mądrością praktyczną, bo babcie wiele przeżyły, jeszcze więcej widziały, parę razy coś zrobiły źle i teraz wiedzą na pewno. To ja się tych śliwek nafutrowałam, a dla pewności popchnęłam wodą gazowaną.
Rano tradycyjnie obudziła mnie ruda łapa, lekko wilgotna i oblepiona żwirkiem, spoczywająca na moim czole. Niestety, mimo tak miłego początku dnia, mój układ trawienny nadal prowadził strajk. Tu się już mocno wkurzyłam, bo jest niedziela, należałoby jakieś długie wybieganie zrobić, a tu taki klops. W związku z tym zdecydowałam się porzucić mądrości ludowe na rzecz normalnej propagandy koncernów farmaceutycznych. Muszę dodać, że pierwszym specyfikiem, który mi przychodzi do głowy w takich sytuacjach jest "Obscilax", ale nie dlatego, że jestem jakąś poronioną fanką reklam leków na przeczyszczenie, nietrzymanie moczu oraz hemoroidy, które to reklamy radio mi serwuje w porze śniadania, tylko dlatego, że Średnia Młoda kiedyś wymyśliła, że ten lek nie powinien się nazywać "Obscilax", tylko "Obsrilax", od razu byłoby bardziej chwytliwie...
Niewiele dodam na koniec, bo miało być lekko i zabawnie. Lekko jest i to bardzo, się poważnie zastanawiam, czy krawcowa nie będzie mi na cito sukienki zwężać. Na wybieganie jak na razie nie wyszłam- nie miałam szans oddalić się od łazienki. Pocieszam się, że to są doświadczenia, które zbieram na moje przyszłe, babcine mądrości ;)
Czyli raczej odradzasz obsralaxa?
OdpowiedzUsuń