Chodzę na crossfit. A co? Ja nie dam rady? Może to za dużo powiedziane, że chodzę. Byłam raz u miłego, baaaardzo dużego pana, który bardzo się przejmował moim miniaturowym istnieniem i ciągle prosił, żeby wzięła mniejsze obciążenie, nie robiła tyle powtórzeń, pomogła sobie drugą ręką i stale obiecywał, że i tak będę następnego dnia czuła, iż podjęłam się czegoś zupełnie nowego.
Miał rację skubany ;-) Bolało mnie wszystko- pośladki, uda, ramiona. Część mięśni rozruszałam następnego dnia na naszym klubowym treningu, resztę kolejnego dnia, pływając i byłam całkiem zadowolona.
W kolejnym tygodniu zajęcia się nie odbyły, bo nie zebrała się grupa, jednak ja postanowiłam być twarda- przez całą godzinę robiłam przysiady, pompki, brzuszki i inne okropieństwa, dzięki czemu kolejnego dnia nie mogłam się śmiać, bo wszystko mnie bolało. I znowu powoli przez kolejne dni wszystko rozruszałam. Czułam tę moc, czułam tę siłę.
Aż przyszła ostatnia środa. Zajęcia z miłym panem się nie odbyły, bo nie było chętnych, ale pani z recepcji klubu zaproponowała mi przyjście godzinę później na takie same zajęcia do pani. I poszłam.
Pani była mojego wzrostu, ale fizycznie różniła się ode mnie znacząco. Była wyrzeźbiona jak panie z gazetek fitness, które kiedyś namiętnie kupowałam. Pośladki miała jak dwie kule do kręgli. Prawdopodobnie mogła nimi zgniatać orzechy. Kokosowe.
Rzeczona pani podskoczyła do drążka i zaczęła nam pokazywać, jak należy się podciągać. I wyglądało to naprawdę prosto, łatwo i przyjemnie.
A później trening wystartował. Wszystkie, ale to wszystkie ćwiczenia angażowały ramiona. Normalnie ktoś mi kiedyś dał dyplom ukończenia studiów na kierunku fizjoterapia, ale w takich momentach logiczne myślenie nie jest moją mocną stroną. Gdybym w ogóle myślała, nie robiłabym tego treningu. Nie katuje się cały trening jednej partii mięśni bo to nie ma prawa się dobrze skończyć. Oczywiście zrobiłam wszystko. Nie pozwolę, żeby mały robokop aspirujący na poganiacza niewolników ("Szybciej, poprzednia grupa zrobiła więcej, jeszcze pięć, jeszcze dziesięć!) ze mną wygrał, ja ci pokażę, ja się nie dam!
Nie dałam się. To było w środę. Dziś mamy sobotę. Siedzę sobie i piszę ten tekst, dlatego, że oparłam sobie łapki o laptopa i są one komfortowo zgięte. Od środy nie sięgam rzeczy z wyższych półek, nie śpię z ręką pod głową i nie mogę rozpiąć sobie sama stanika.
Jak na siebie patrzę, to widzę komiks to tyranozaurusie rexie, który chciał sobie podetrzeć zadek, ale nie mógł, bo miał za krótkie łapki.
Dzisiaj w Trochę Większym Mieście odbywa się duża, bardzo klimatyczna impreza biegowa, na którą jestem zapisana. Na tę okoliczność odbyła się w naszym domu rozmowa:
-Jak ty zamierzasz biec w takim stanie?
-Planowałam na nogach ;-)
Zatem jeżeli dzisiaj w Łodzi zobaczycie Minionka, biegnącego z numerem startowym i w ogóle nie ruszającego przy tym łapkami, to z pewnością będę ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz