Jestem nieustająco pełna podziwu dla kobiet, które o siebie dbają przez duże D. I nie mówię bynajmniej o jakiejś elementarnej higienie i ogarnięciu, ale o rzeczach, które ja robię, jak mam się wystawić na poważny widok publiczny. Znam autentycznie kobiety, które co tydzień chodzą do kosmetyczki, codziennie rano robią pełny makijaż, co dwa, trzy dni mają nowe, fantazyjne paznokcie, a oprócz tego buty im zawsze pasują do torebki, paska od spodni, kolczyków, koloru szminki itd. itp. Nie to, żeby mi się takie kobiety nie podobały- bardzo mi się podobają. Od razu wydają się bardziej pewne siebie i obyte w świecie, czego niestety o sobie nie mogę powiedzieć, kiedy kolejny dzień zasuwam po mieście w trampkach i kucyku. I później przeżywam takie sytuacje, jak w zeszłym tygodniu, kiedy to jakiś starszy pan wołał za mną: " Dokąd się młodzież tak spieszy?!", a później się ciężko zdziwił, jak się odwróciłam.
Myślę, że mój problem polega na tym, że w sukience i szpilkach się czuję jak przebrana. Zaraz mi się przypomina sytuacja z jednej z moich ulubionych babskich książek, kiedy to główna bohaterka strzeliła sobie profesjonalny makijaż na rozprawę rozwodową i z tym właśnie makijażem podróżowała komunikacją miejską, bardzo dumna z tego, że wszyscy na nią patrzą. Oczywiście, po rozprawie zorientowała się, że zapomniawszy o byciu elegancką kobietą, grzebała sobie w oku i wszystko rozmazała.
Ja też, jak już się przypadkiem umaluję, muszę się mocno skupiać na fakcie, że mam być elegancką kobietą i nie gmerać przy twarzy. Bo później mam podkład tylko z jednej strony, bo z drugiej przypadkiem starłam. Albo mam szminkę na zębach. Albo mi się tusz rozmaże we freski.
Nie wspomnę nawet o tym, że często różne moje elementy nie nadają się do pokazania, bo na przykład akurat spadłam z roweru albo biegając w lesie potknęłam się o korzeń i zaryłam łokciami w glebie (później się nie chciały domyć).
Spotykają mnie również różne losowe wypadki, które, jak mniemam, eleganckich kobiet nie spotykają. W zeszłym tygodniu szykowałam się na pogrzeb, co polegało na założeniu jedynej posiadanej czarnej sukienki (bo życie powinno być kolorowe), dziesięcioletnich, ale za to wygodnych czarnych szpilek i, o zgrozo, umalowaniu paszczy.
Kiedy wkładałam sukienkę, okazało się, że zamek się zaciął i przez dłuższą chwilę podskakiwałam szarpiąc się z nim i próbując go przekonać, żeby jednak się zasunął, cobym nie musiała świecić na pogrzebie zadkiem. Niestety, razem z zamkiem pociągnęłam też kilka szwów poniżej. Spojrzałam na zegarek i już wiedziałam,że nie mam szans na naprawę. Ani na zakrycie problemu żakietem, ponieważ było gorąco jak w piekle. Stanęłam tyłem do lustra i błyskawicznie utwierdziłam się w przekonaniu, że na szczęśliwie nieco za luźnej sukience, problemu nie widać, kiedy stoję.
Na pogrzeb przyjechałam lekko spóźniona, a mój tata zawołał mnie natychmiast do pierwszej ławki. Kiedy siadałam, moja słynąca z unikalnych umiejętności dyplomatycznych ciotka wrzasnęła: "Kiecka ci na dupie pękła!".
Jak zostać elegancką kobietą? Czy ja się mogę zapisać na jakiś kurs?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz