poniedziałek, 24 lipca 2017

Jak Minion umarł w butach (biegowych).

Noo, tego to mi nikt nie powiedział. Że będzie bolało. Bardzo bolało. I bardzo długo bolało. Że głowa będzie po drodze odmawiać posłuszeństwa kilkadziesiąt razy, że będę płakać, że będę żywo zainteresowana puszczeniem pawia do rowu. Że porobią mi się rany od spodenek, mimo że spodenki sprawdzone w niejednym boju. Że mimo wszystko będzie mnie stać na uśmiech na mecie. 
Żeby dobrze pokazać całą sytuację należałoby zacząć od soboty, kiedy to mieliśmy pojechać po południu do Bełchatowa, na spokojnie tam wszystko zainstalować, a później iść na jakąś fajną kolację, obejrzeć jakiś dobry film i należycie się wyspać. Jak nietrudno się domyślić- nie wyszło. 
Już po przyjeździe zaczęłam panikować, bo nie wzięłam mojego magnezu w mega dawkach, bez którego nie wyobrażam sobie żadnego dłuższego dystansu, bo zaraz łapią mnie skurcze. Żadna napotkana apteka nie była w stanie niczego podobnego zaoferować. Niezrażeni tym faktem pojechaliśmy nad zbiornik Słok wstawiać rower. Trzy worki znalezione w pakiecie startowym niezbyt wiele mi mówiły, popytałam zawodników obok i oni mieli zupełnie przeróżne pomysły, jak je wykorzystać. Poszłam zatem zapytać wolontariusza- i to był błąd. Pan powiedział, że do jednego worka pakuję rzeczy na rower, do drugiego na bieg, do trzeciego ewentualnie depozyt i to wszystko zostawiam u nich, a oni to rozwiozą gdzie trzeba. 
Do odprawy było jeszcze trochę czasu, zatem poszliśmy opierdzielić jakiś makaron. 
Na odprawie oprócz wielu nikomu niepotrzebnych rzeczy dowiedziałam się, że .... sama sobie powinnam rzeczy porozwozić do poszczególnych stref. Wyskoczyliśmy z hali Energia jak dzicy, bo niebezpiecznie zbliżała się godzina zamykania tego bałaganu. Worek udało mi się zabrać z pierwszej strefy i dosłownie rzutem na taśmę podać do drugiej. 
Magnez również rzutem na taśmę kupiliśmy w Rossmanie przed samym zamknięciem. 
Już o dwudziestej drugiej byliśmy z powrotem w hotelu i w ogóle nie chciało nam się spać. Z tego miejsca chciałabym bardzo polecić film "Pitbull-niebezpieczne kobiety", zeszło nam do wpół do pierwszej :)
Wczorajszy poranek pamiętam jak przez mgłę- jadłam śniadanie, potem nagle wylądowałam nad Słokiem i pianką w ręce i trzęsącymi się kolanami, a później już byłam w wodzie i słyszałam odliczanie 3...2...1... 
Płynęło mi się dobrze. Wolno, ale dobrze. Głównie przeszkadzały mi tradycyjne problemy z nawigacją. Jak się ma astygmatyzm, to człowiek płynie, wydawać by się mogło, centralnie na bojkę, a później się okazuje, że guzik prawda. Wolę w każdym razie tak myśleć, niżby miało się okazać, że po prostu jestem nawigacyjną pierdołą. Nawet jak wychodziłam z wody, to pan konferansjer stwierdził, że chyba po drodze zdążyłam paznokcie pomalować... Ale ja się nie zrażałam, bo za mną płynął jeszcze jeden pan. Co prawda miał podobno sześćdziesiąt osiem lat, ale przecież sztuka jest sztuka!
Wytoczyłam się, znalazłam swój worek, znalazłam swój rower i wyjechałam na trasę. Straszną trasę rowerową, która będzie mi się pewnie przez całe lata śniła po nocach. Nie dość, że nie była to bynajmniej płaska trasa, jak zapewniał organizator, to jeszcze składała się w zasadzie z samych pętli i nawrotów. Co się jako tako rozpędziłam, to musiałam hamować prawie do zera, nawracać i rozpędzać się od nowa. 
Wiedziałam z literatury, że na takim dystansie to już naprawdę trzeba coś jeść, zatem kupiłam sobie super hiper batony dla sportowców, które nie dość, że nie miały czekolady i nie mogły się po drodze rozpuścić, to jeszcze miały ponad pięćset kalorii w jednej sztuce, ale niestety okazało się, że miały też strukturę trocin, których absolutnie nie dało się połknąć bez solidnego popicia. Po trzech kęsach dałam sobie spokój, bo zamiast na kręceniu skupiałam się na przeżuwaniu jak krowa.
Trasa rowerowa miała jeszcze jeden wielki feler- ogromne ilości w żaden sposób nieoznakowanych dziur i łat. Na jednej z takich dziur rower podskoczył właśnie wtedy, kiedy sięgałam do kieszeni po żel, skutkiem czego wypadły mi pozostałe żele i ten nieszczęsny, tak intensywnie poszukiwany magnez. 
"Nie no, spoko, najem się na biegu"- pomyślałam.
I jeszcze akcja stulecia- odkręciło mi się przednie koło. Pamiętam mgliście rozmowę z soboty:
-Nie powinnaś mocniej dokręcić tego koła?
-Nie, zawsze tak robię i jest super.
Zauważyłam w ostatniej chwili, myślę, że na kolejnej dziurze nasze drogi (to znaczy moje i koła) by się rozeszły.
Po siedemdziesiątym kilometrze dopadł mnie solidny kryzys. Naprawdę byłam gotowa zostawić rower na poboczu i z godnością odmaszerować w stronę miasta. Bolały mnie nogi, byłam głodna (zjadłam tylko jeden żel), z oczu kapały łzy, zadek miałam kompletnie obity i kończyły mi się napoje. Nie umiałam sobie kompletnie wyobrazić biegnięcia jeszcze półmaratonu. 
Głowę miałam już tak zmęczoną, że postanowiłam się nie napinać, nie nastawiać już na nic, spróbować to okropieństwo ukończyć i udawać, że nic nie zaszło. Zatem na pierwszą pętlę biegowa... wyszłam. 
W jednym w trzech bufetów na trasie biegowej można było zjeść kawałek banana. W pozostałych dawali tylko wodę. Na żadnych zawodach do tej pory nie spotkałam się takim poziomem zabiedzenia spożywczego. Życie ratowali mi moi kibice, którzy dzielnie dowozili Pepsi (swoją drogą polecam na długie dystanse, szybko dostarcza uderzeniowe ilości cukru i kofeiny). 
Szczególne podziękowania dla Oli, która specjalnie przyjechała na rowerze do Bełchatowa, żeby kibicować ludziom z naszego klubu, robić zdjęcia oraz ratować w trudnych momentach. To właśnie Ola jeździła wkoło trasy biegowej z butelką Pepsi i dobrym słowem, a ostatnią pętlę jechała razem ze mną i po prostu do mnie mówiła. 
I teraz najlepsze - chyba tylko ja potrafię ukończyć zawody jako ostatnia, a mimo to stanąć na najwyższym stopniu podium. Byłam najszybszą trzydziestolatką. Bo byłam jedna. 
Kiedy odbierałam nagrodę, zostałam zapytana, czy widzimy się na połówce w Mrągowie. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że im gorsze zawody,tym więcej czasu potrzeba do tego, żeby zapomnieć,jak bardzo bolało i znowu popełnić taką głupotę. 
Może jeszcze kiedyś. Nieprędko. 
P.S. Mężczyzna Mojego Życia chwilowo nie może biegać, ponieważ doznał kontuzji biegnąć po moją Pepsi. To dopiero jest poświęcenie! 
P.S. 2 Oto mina pod tytułem: "Jak jeszcze ktoś spyta mnie, czy to już ostatnie okrążenie, to mu walnę, walnę mu!!!" 





3 komentarze:

  1. Z Nutrend, błyskawicznie się wchłania i ratuje w najgorszych momentach, ale myślę, że to bardzo indywidualna sprawa. Zeżarłam dużo różnego magnezu, zanim trafiłam na swój, tak samo, jak zeżarłam dużo żeli i wypiłam dużo izotoników :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń